Recenzja filmu

War Pony (2022)
Gina Gammell
Riley Keough

Mądrze i od serca

"War Pony" obiecuje niewiele, daje zaskakująco dużo. Choć rzut oka na ludzi i tutejszy krajobraz rodzi ponure skojarzenie z filmografią Doroty Kędzierzawskiej, nie porzucajcie nadziei. Nie jest
Mądrze i od serca
"War Pony" obiecuje niewiele, daje zaskakująco dużo. Choć rzut oka na ludzi i tutejszy krajobraz rodzi ponure skojarzenie z filmografią Doroty Kędzierzawskiej, nie porzucajcie nadziei. Nie jest przypadkiem, że Riley Keough (znana z "Mad Maksa: Na drodze gniewu") i Gina Gammell zostały nagrodzone za najlepszy debiut na tegorocznym festiwalu w Cannes. Cichym dramatem o dwóch chłopakach uwięzionych w miejscu, gdzie przetrwanie od heroizmu dzieli niewiele, reżyserki dowodzą formalnej subtelności i społecznego wyczucia, których mogliby im pozazdrościć bardziej doświadczeni reporterzy kina.

W Pine Ridge, najbiedniejszym rezerwacie pierwszych ludów Ameryki, coś najwyraźniej poszło nie tak. Pracę zdobywa się tu od święta, pragnienie gasi się głównie alkoholem, oddycha się takim czy innym zielskiem, a na dietę wybiera mocniejsze używki. Prawo? Sprawdza się jako luźna sugestia; o stylu życia decyduje raczej brutalna weryfikacja potrzeb i szacowanie ryzyka. Jak w przypadku Matho (świetnie poprowadzony LaDainian Crazy Thunder) i Billa (Jojo Bapteise Whiting, złodziej scen i aktorskie objawienie!). Na oko dzieli ich dekada, nie znają się, lecz zamieszkują tę samą okolicę. Siłą rzeczy obaj są więc rozdarci między tradycjami Lakotów, z których się wywodzą, bieda-kapitalizmem i społecznymi patologiami z ćpuńskim biznesem na czele. Jak się okaże, dzielą także apetyt na odrobinę miłości. W świecie, w którym niewiele starsi, dilujący ojcowie częstują synów skrętem, matki przesiadują w więzieniach, a lokalne Matki Teresy okazują się wyzyskującymi ciebie, dzieciaku, narkotykowymi baronkami, nadzieję trzeba jednak limitować.

Losy bohaterów zrosną się niczym biografia jednej postaci oglądanej w różnych momentach życia. To scenariusz wiarygodny, półbiograficzny, powstały z przerodzonego w przyjaźń spotkania reżyserek z Franklinem Siouxem Bobem i Billem Reddym. Głos rdzennych mieszkańców objawia się scenopisarsko i przed kamerą, dzięki aktorom-nowicjuszom. Przedstawienie trudności ekonomicznych, przemocy rodzinnej, ignorowania przez państwowe instytucje, rasowych podtekstów, więzi społecznych i drobnych aktów dobroci wśród różniących się charakterów upodabnia "War Pony" do kina Seana Bakera, specjalisty od społeczności, które Hollywood lubi egzotyzować lub omijać szerokim łukiem. Podobnie jak u twórcy "Mandarynki", rytm opowieści wyznacza tempo poruszania się bohaterów. Tutaj jednak nikt się nigdzie nie spieszy, skoro cel tak rzadko pojawia się na horyzoncie. Bywa przy tym, że wijąca się opowieść nabiera thrillerowej energii, zamieniając się w trzymający za gardło halucynacyjny bad trip. Bywa też, że losy bohaterów przenika tajemnicza metafizyka: źródło nadziei, gwarant ładu w tym trudnym świecie i obietnica poprawy dla naszych dzieciaków.

Jeśli sprawiam wrażenie, że przez ważkość tematów daję debiutowi Keough i Gammell  taryfę ulgową, to nie taki był mój zamiar. Preriowe krajobrazy Wielkiej Równiny na 35-milimetrowej taśmie upodabniają "War Pony" do filmów Chloe Zhao, a ruchliwa kamera przypomina kino Andrei Arnold. Wbrew obawom stojący za obiektywem David Gallego ("W objęciach węża") nie szuka na siłę magicznych godzin, a dynamika zdjęć nie irytuje pozą naturalizmu. Twórcy zawsze pozostają wierni czującym, nieoczywistym bohaterom. Wolni od ckliwości, nie osądzają, a przy tym nie bagatelizują problemów Matho i Billa. Owa narracyjna i etyczna powściągliwość daje idealną filmową równowagę. Skutek jest taki, że trudno zorientować się, kiedy brutalna, realistyczna opowieść zaczyna szarpać emocjonalne struny. O takim szarpaniu marzyłem!
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones